wtorek, 14 stycznia 2014

Rozdział 10.

A Teraz pozdrawiam Danielę, z powodu zachowania mojego zdrowego rozsądku na temat rozdziałów.

Poczułam dziwne ciepło wokół siebie - Gorąc okrążający moje ciało.
Rozejrzałam się w około i doznałam szoku - Cały dom Martina właśni płonął.
- Widzisz, Tenshi.. Tak to jest, jak nie ujarzmia się mocy.
Usłyszałam Mickaela, którego po chwili olałam.
- Martin, żyjesz?
- Żyję..
Gdy tylko to usłyszałam, przeszłam do Niego, omijając leżącego w płomieniach Mickaela.
- Jesteś ranny? - Nachyliłam się nad nim.
- Nie.. Chodźmy.
- Musimy wyjść. - Zaczęłam pomagać Martinowi we wstawaniu.
- A ja? - Odezwał się czarnowłosy.
- A Ty siedź cicho. - Odezwałam się.
Przebiegliśmy przez tylne drzwi, gdyż te o dziwo nie płonęły.
A po chwili nastał wybuch. Krzyknęłam zdziwiona, po czym zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, znajdowałam się przy aucie.
- Benzyna. - Powiedział oschle.
- To Ty takie rzeczy trzymasz w domu?!
- Nie zapominaj, że nie mam garażu.
Przymilkłam na moment, po chwili złapałam mojego chłopaka za rękę.
- Jedźmy do mnie. Myślę, że masz kluczyki?
Spojrzałam na Martina, ten po chwili zaczął szturmować kieszenie, po czym wyciągnął je uradowany.
- Wsiadaj.



Widziałam wszystko jak przez mgłę. Ściany mojego pokoju były jakby ciemniejsze, może dlatego, że była noc. Obróciłam się na plecy i rozejrzałam się. Martina nie było. Gdzie on zwiał?
Położyłam ręce na swojej twarzy i pokiwałam dwa razy głową na nie.
A po chwili wstałam i podeszłam do okna widząc, że na niebie nastał nów. I wtem przypomniał mi się list rodziców. Spuściłam głowę i odetchnęłam z ciężkością. Jakoś to będzie, mówiłam sobie w myślach.
Wyszłam z pokoju i napotkałam się na siedzącego na schodach chłopaka, tulącego się do siebie.
Smutny Martin? Cóż to za czasy nastały, że widzę go takiego?
No tak. Te czasy.
Szybko przysiadam się do Niego i oparłam głowę o jego ramię.
- Przepraszam, gdybym go nie wpuścił..
- To nie Twoja wina. - Złapałam go za rękę. - Damy radę, zamieszkasz u mnie i..
- Tenshi.. - Przerywa mi. - Powinno być inaczej.
- Ćśś.
- Nie, boli mnie to.
Popatrzyłam na Niego, po czym wstałam i wsiadłam mu na kolana. Szybkim ruchem rąk podniosłam mu głowę.
- Potem zamieszkamy razem, gdzie indziej.. w innym kraju.. - Powiedziałam to z dokładnością - Ja teraz muszę nauczyć się kontroli, by nie zrobić i Tobie krzywdy. Choć raz mnie posłuchaj.
- Dziękuję.
Po jego słowach zaczęliśmy się całować.
Długo.
Namiętnie.


Camil.


Dostałem telefon od Howarda, mojego szefa. Gdy powiedział mi o podpaleniu domu Martina Laurence'a na początku zszokowałem się.
I od początku czułem, że to nie było tylko małe podpalenie, niewinne.
Szybko zebrałem się i pojechałem na ową ulicę. Siedzieli tam już koledzy z pracy. David i Olivier.
- Dam sobie radę, dzięki.
- Tam ktoś jest.
By nie tracić czasu wszedłem do środka. naprzeciwko wejścia do kuchni leżał sparaliżowany facet. Od razu wyczułem, że był to wampir.
- O, czarodziej...
- O, krwiopijca.. - Powiedziałem z nutką ironii i nachyliłem się nad owym kimś. Miał czarne włosy i czarne oczy. Od razu z kimś mi się skojarzył. - Czy to Ty nie byłeś w kawiarni, w sumie wczoraj?
- Owszem, byłem.. 
- Kto Cię podpalił?
- Czarownica, piękna, czerwonowłosa.. Chyba Twoja kompanka, wiesz? - Powiedział wymijająco. 
Zamarłem.
- A jeśli jest to dla Ciebie nie możliwe, to raczej nie wiesz, z kim pracujesz. Uleczysz czy coś?
- Pieprz się. 
- Nie to nie.. Miałbym kilka ciekawych informacji dla Ciebie.. - Po chwili podniósł się. - Dziwne że tak mierna czarodziejka podpaliła jedną kulką cały dom, nie?
Złapałem chłopaka w kajdanki i wyniosłem na zewnątrz. Chłopaki od razu zrozumieli o co chodzi i wzięli go do auta.
Przyłożyłem dłoń do podbródka i przemyślałem wszystko na spokojnie.
Chłopak raczej nie zmyślałby z tym, że Tenshi użyła na Niego mocy. Ale za to skąd zna mało podstawową kulę ognia?
Szybko odsuwam od siebie tą myśl. Nie. To raczej nie ona.
Ale jednak coś kusiło. Ta wiadomość nie była mi obojętna.
Po chwilowej orientacji w czasie zebrałem się i pojechałem do pracy, by poczekać na Tenshi.



Tenshi.



Gdy przyjechałam na komisariat widziałam, jak Camil wysiada ze swojego auta. Szybko zaparkowałam obok jego miejsca, po czym wysiadłam. 
- Hej.
- Hej.. - Popatrzył na mnie. - Tak wcześnie dzisiaj.. przecież zaczynasz o szóstej, a jest czwarta.
- Serio? Nie wiedziałam. Zgubiłam telefon..
- Ah.. No dobrze, to do pracy.. 
Coś mi w nim nie grało - zniknęła jego pogoda ducha., jego radość.
- Słyszałaś o podpaleniu domu Martina L.? 
- Nie.. A co się stało? - Skłamałam.
- Został spalony doszczętnie. W środku nikogo nie było.
Słyszałam, jak i on skłamał, a po chwili stanął.
- Gdzie uciekłaś?
- Hę? - Popatrzyłam na Niego z niedowierzaniem.
- Po kawiarni.
- Poszłam do domu..
- Wiesz co.. - Podszedł do mnie, a ja delikatnie odeszłam, czując nieznane mi zagrożenie.  Za każdym razem podchodził, dopóki nie doszłam do ściany i nie oparłam się o nią. - Ciekawi mnie, czemu..  Może i nie zauważyłem, kto tam stał, co?
- O co Ci chodzi?! - Warknęłam - Zachowujesz się, jakbyś był zazdrosny.
- Może jestem?


Proszę, kolejny.. Postanawiam nie trzymać go dłużej.. Idę pisać 12 :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz