piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 4.

Wstaję o 6. Czuje nagły podmuch wiatru. Kątem oka zauważam, że drzwi balkonowe mam otwarte.
Otwierałam je?
Nie umiem sobie tego przypomnieć. Ogólnie mało co z wczoraj pamiętam, wszystko przeleciało mi jakby przez mgłę. A jedyne, co wiem, to jak Martin mówi coś w stylu  "Teraz grzecznie pójdziesz do łóżeczka i poczekasz tam na mnie."
Wstałam z łóżka i zamknęłam okno. Dygocząc z zimna zeszłam na dół do kuchni, po czym odgrzałam sobie dietetyczne spaghetti.
Włączyłam telewizor w pokoju obok. Akurat leciały wiadomości.


"                                            Pilna wiadomość!

                                   W Espoo, drugim pod względem większości mieście,
                                   zostało zabitych dziesięć osób. Policja dalej nie wie,
                                   czy to ten sam człowiek, który stoi za morderstwem w
                                   mieście Kotka. Prosimy zachować ostrożność. Mamy
                                   także prawdopodobny rysopis sprawcy, który właśnie
                                   ukazuje się na ekranie.                                                                     "




Zamarłam.

To był... Martin.


Pojechałam w miejsce, gdzie podobno mój chłopak pracuje. Zero wiadomości o nim.
Miejsce było duże. Składało się z dziesięciu pięter, i na żadnym nie było znaku, że ktokolwiek go zna.
W dodatku czułam się tam obserwowana.
Na jednym z czterech czerwonych foteli siedział mężczyzna w czarnym, kowbojskim kapeluszu, czytając gazetę "Suomi". Gdy na nią spojrzał pokiwał palcem, podbródkiem wskazując wolne miejsce przed sobą.
Zdziwiłam się. Jednak podeszłam do owego mężczyzny i usiadłam przed nim.
- Szuka Pani Martina.. Prawda ?
Zamarłam i popatrzyłam w pobliskie okno.
- Czyli tak. Obecnie jest na polowaniu. Mogę wiedzieć, kim jesteś dla Niego?
- Dziewczyną.
- O cholera. - Nagle jego gazeta spadła i ukazała się jego twarz. Był cały biały, a jego oczy czerwone. - Przepowiednia.
- Słucham? - Próbowałam zachować powagę, na której miejsce wchodził strach. - Mogę chociaż wiedzieć kim jesteś?
- Kolegą Martina. Razem w 1945 ratowaliśmy miejscowe tyłki - powiedział z ironią.
Zakryłam twarz rękoma. Cholera.
Co on gadał? Przecież Martin nie jest aż tak stary. Nie ma 68 lat.
- Ale co Ty tam wiesz.. W ogóle.. Co wiesz o swoim chłopaku?
- Że muszę go znaleźć i wyrwać mu włosy z głowy - powiedziałam znudzona.
- Twarda jesteś. Nie oprzesz się takiemu wa..ndalowi Martinowi.
- Wandalowi? - Powiedziałam, unosząc brwi.
- Och, tak. Pamiętam mianowicie, jak w 1895 roku rozbił paręnaście sklepów. Mocny jest.
- Jak to? - Powiedziałam ponownie ze zdziwioną twarzą.
- Martin Cię nie wtajemniczył?
- I nie wtajemniczy. - Usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się i wiedziałam już, że był to Martin - Tym razem jakby zdenerwowany.
- Och, przyjacielu, jak miło, że Cię widzę. Usiądź obok nas.
- Niestety nie mam czasu, Joseph. Ja i moja dziewczyna musimy o czymś ważnym porozmawiać. - Na jego ostatnie słowa poczułam, jakby nie miał na nic ochoty, prócz wyjścia stąd.
Wstałam i spojrzałam na Martina. Popatrzył na mnie z niechęcią.
No co jest, skarbie?
- Właśnie opowiadałem tej uroczej damie o 1895. Była na prawdę zainteresowana. - Joseph uśmiechnął się ironicznie.
- Ale dalej nie musisz. - Martin złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Otworzył mi drzwi od auta, a sam usiadł po drugiej stronie. Wsiadłam do środka.
- Kto Ci kazał tutaj przyjść?!
- A miał ktoś kazać? Jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju. - Przewróciłam oczami.
- Tenshi. Straciłem pracę, a Joseph mi w tym pomógł. Dogryza mi.
- I słusznie. Jakbyś mógł zawieź mnie do domu. Muszę się szykować.
- Do czego? - Powiedział patrząc na mnie przenikliwie.
- Do uroczystości. Zostałam przyjęta do pracy.
Popatrzyłam na Niego.
- W policji? - Zdziwił się.
- Tak..
Ujął moją twarz i pocałował mnie
- Cieszę się, skarbie. Bardzo. - Pokiwał nosem po moim. - Jak przyjedziesz po tym, to to uczcimy.
- Trzymam Cię za słowo.
Uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy tego dnia.

Byłam właśnie na parkingu policji. Parkowałam tam mojego ścigacza, którym przyjechałam. Weszłam szybko wejściem dla pracowników.
W środku wystrój mnie nie urzekł - był prosty jak na komendę policji.
Ściany tego pomieszczenia były delikatnie żółte. Po każdej stronie stały metalowe półki z aktami, a przed nimi czarne biurka z krzesłami.
- Pani jest nowa? - Usłyszałam nieznajomy głos za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam bruneta o brązowych oczach. Po przemierzeniu go wzrokiem okazało się,że miał na sobie szarą koszulkę, jeansowe spodnie i czarne conversy.
- Tak jakby...
- Nowy oddział ? - wyprzedził mnie z wymówieniem ostatnich słów. - Jeśli tak, to jestem Twoim opiekunem.
- Nie miałam tego opisanego w potwierdzeniu.
- Może łatwiej - Westchnął, po czym podrapał się po brodzie - Jak Ci na imię?
- Tenshi... Mitsui.
- To jesteś ze mną - uśmiechnął się. - Jestem Eric Hayes. - Podał mi rękę. objęłam ją w serdecznym uścisku. - Zaprowadzę Cię do mojego biura. Tam jest spotkanie.
Poszedł przede mnie i wszedł na górę po brukowych schodach. Poszłam za nim i po paru skrętach byliśmy w jego biurze. W środku było już dwóch funkcjonariuszy, którzy po krótkim wywiadzie okazali się moimi kolegami z oddziału.
Z tego, co zapamiętałam jeden był Joshua, miał czarne włos, jasną cerę i brązowe oczy. Ubrany był w czarną koszulę i jeansowe spodnie. Drugi zaś, Dave był niebieskowłosym, niebieskookim facetem. Ubrany był w szarą bluzę i dresowe spodnie. Z resztą osób, a było ich siedem, wymieniłam tylko przelotne spojrzenia.
Eric wszedł i z uśmiechem usiadł przy biurku. Wyciągnął stertę papierów z szafki, po czym krok po kroku zaczął omawiać to, co jest  tam napisane. Od razu każdy z nas dostał po mundurze w swoim rozmiarze.

Po niespełna godzinie spotkanie zakończyło się. Mundur i jakieś drobne papiery włożyłam do schowka w moim ścigaczu, po czym odjechałam.
Prawie z piskiem opon.
Chwila moment i byłam w domu. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam na kobaltowej kanapie, czując cudowny zapach gotującego się jedzenia. Weszłam po schodach i zobaczyłam oblepionego Martina w makaronie. W co to dziecko się bawiło?
- Co Ci się stało.. ? - Wymawiam z przerwą i podchodzę do Niego.
- Będziesz mnie dalej kochać z tym.. Makaronem ? - uśmiechnął się ironicznie i sięgnął po ścierkę. Szybkim ruchem odebrałam mu ją i palnęłam nią go w głowę. - A To za co ?
- Za całokształt. - Powiedziałam ironicznie. Stanęłam na palcach i zaczęłam go całować.
Wtem zobaczyłam coś dziwnego, jakby wizję.
Ja, całująca się z Martinem przy mojej kanapie, i nagle odkrywam to - Pasek z bronią.
Nagle obraz się urywa. Mój chłopak przerwał pocałunek czując moją nieobecność.
- Co się stało?
Nie odpowiedziałam. Musiałam sprawdzić, czy aby na pewno obraz jest zgodny z rzeczywistością.
Włożyłam rękę pod jego koszulę i poczułam coś - ten materiał był szorstki. Podwinęłam ją i doznałam szoku.
- O cholera.. Kim Ty.. ?
- Ćśś... Spokojnie..
- Zapytałam o coś.. - Powiedziałam wytrącona już z równowagi.
- Nie mogę Ci powiedzieć. Przykro mi.
Zachichotałam. Popatrzyłam na Niego z żalem.
- Wiesz co? Zgłoś się do mnie dopiero wtedy, gdy będziesz mógł. Jak na razie nie widzę sensu, by to ciągnąć. Takie jest moje zdanie.
Spuściłam wzrok i odeszłam. Poszłam na górę i położyłam się.



---------------------------------------------
Coś dla osób, które skarżą się na krótkie opowiadania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz